Komentarze: 0
Nawiązując do ostatnich postów o tematyce finansowej (Finansowa nirwana) i małżeńskiej (Lista ulubionych zajęć we dwoje) chciałbym poruszyć pobliski temat, który -pozostawiony sam sobie- z czasem może przypominać Titanica zbliżającego się do góry lodowej. Chodzi mianowicie o pieniądze. Czy traktujemy je jako wspólne terytorium, czy też przebiega przez nie ogrodzenie z tabliczką "teren prywatny"?
Z domu rodzinnego pamiętam jak rodzice razem omawiali, gdzieś w okolicach wypłaty, jak związać koniec z końcem w nadchodzącym miesiącu. W tamtych czasach odbywało się to prosto: bez kont, przelewów, pieniądze leżały na kuchennym stole i trzeba było je rozsądnie, fizycznie podzielić.
Obecnie, chyba częściej w przypadku młodych małżeństw, spotyka się niekiedy model "finansowej niezależności" małżonków. Być może jest on podyktowany przekonaniem, że łączenie sfery uczuć z kwestią tak przyziemną jak pieniędze będzie niepotrzebnie przyczyną konfliktów. A może tym, aby obronić swoją wolność, której zabezpieczeniem ma być właśnie strona finansowa - osobne konto i czytelny podział finansowych obciążeń. W jednym z poradników dla kobiet spotkałem się z poglądem, że wręcz obowiązkiem kobiety jest posiadanie swojego konta, na które odkłada pieniądze po to, aby nie czuć się ekonomicznie przywiązana do mężczyzny, z którym pozostaje w związku. Z kolei -w przypadku mężczyzn- znam sytuacje, w których zatajają przed żonami wysokość swoich zarobków, aby mieć pieniądze na realizowanie swoich zachcianek lub pasji.
Możliwe są zatem różne warianty prowadzenia finansów domowych, będące pochodną "postępowego" lub bardziej tradycyjnego podejścia do związku dwojga ludzi. A może braku podejścia w ogóle.
Na podstawie przykładów znajomych mogę stwierdzić, że model niezależności w sferze finansowej nie jest najlepszym rozwiązaniem. Trzymanie zarobionych pieniędzy na osobnych kontach, utrzymywanie wysokości swoich dochodów w tajemnicy, dzielenie się opłacaniem rachunków (ja za prąd, ty za wodę), finansowanie swoich codziennych jak i nadzwyczajnych potrzeb (typu wakacyjny urlop) tylko z własnych środków, to rozwiązania, które wcześniej czy później mogą doprowadzić do nieporozumień i zarzutów, zwłaszcza gdy jeden z małżonków zacznie uzyskiwać większe dochody, które przeznaczy na swoje hobby, a niekoniecznie na potrzeby rodziny.
Jestem zwolennikiem jednego domowego budżetu, na który składają się dochody obojga małżonków. Obecnie nie ma większych problemów, aby pieniądze wpływały na wspólne konto, do którego każdy z małżonków ma osobną kartę, zachowuje więc samodzielność.
Jestem także za jawnością w tej sferze. To pochodna rozważań o zajęciach we dwoje - dostrzeganie wzajemnych różnic, odmiennych potrzeb, rozmawianie o nich przy planowaniu rodzinnego budżetu chroni przed stereotypami, pomaga zachować świeżość, otwiera na nowe możliwości, także w sferze oszczędzania.
Wspólny budżet domowy jest bardziej elastyczny, buduje jedność (nic tak nie jednoczy jak wspólne pokonywanie problemów, także finansowych), jest bardziej funkcjonalny z punktu widzenia potrzeb całej rodziny.
Nie oznacza to, że wszystkie wydatki mamy robić za rączkę - naturalną rzeczą jest podzielenie się obowiązkami finansowymi: kto pamięta o opłaceniu szkoły językowej dzieci, kto zapłaci za zajęcia sportowe, a kto za bieżące rachunki. Ważne, że odbywa się to wszystko ze "wspólnej kasy". Zgodnie z wynikami listy przyjemności to ja zająłem się opracowaniem systemu finansowego naszej rodziny, który w ogólnych zarysach odpowiada krokom YMYL (tabela dochodów i wydatków, wall chart, stan zadłużenia, itp.). Często szukam także oszczędności, co cierpliwie znoszą pozostali domownicy, a niektóre pomysły zyskują nawet ich uznanie (: Świadomość zielonego światła ze strony Żony i poczucie wspólnej misji w temacie domowych finansów dodaje skrzydeł, a jednocześnie utrzymuje na ziemi.
No dobrze, a co z prezentami? Drobnymi przyjemnościami? Po pierwsze drobne zakupy z pewnością nie stanowią problemu, jeśli nie przekraczają pewnych granic. W tabeli naszych miesięcznych wydatków (którą prowadzimy wspólnie na komputerze) jest np. kategoria "rozrywka", do której można takie wydatki jak "kawa na mieście" wpisać. Poza tym funkcjonuje u nas tzw. "kieszonkowe". To dość niewielka kwota, z której możemy zapłacić za drobne prezenty dla bliskich, kwiaty lub inne wydatki wychodzące poza nasz miesięczny budżet. Kieszonkowe stanowi bufor, który zapewnia trochę komfortu i prywatności.
W przypadku finansów domowych bardzo ważne jest wspólne podejmowanie poważniejszych -a nawet tych zwyczajnych- decyzji. Spotykane na rynku oferty pożyczek "bez zgody małżonka" to iluzoryczna swoboda. Spłata takich cudownych pożyczek obciąża także współmałżonka, za co niekoniecznie będzie nam wdzięczny. Znam też sytuację, w której mąż za plecami żony naraził rodzinę na poważne tarapaty, wkładając spore pieniądze w inwestycję, która zakończyła się klapą. Warto w podobnej sytuacji poradzić się najpierw drugiej połówki, co sądzi o pomysłach szybkiego wzbogacenia się.
Prowadzenie wspólnego domowego budżetu i jawność w sferze finansów ma także walor oszczędnościowy. Szereg reklam nawołuje do spełnienia indywidualnie wykreowanych zachcianek. Łatwiej je odeprzeć, mając świadomość odpowiedzialności za wspólny budżet, a także konieczności pokrycia danego wydatku ze wspólnego konta.
Finanse - razem czy osobno? Może zechcecie podzielić sie waszym wyborem. Który system finansów domowych jest dla was korzystniejszy? Jakie macie zasady, według których organizujecie domowe finanse?