Skandynawskie wnętrza
Komentarze: 0
Najbardziej uderzyły mnie różnice między polskim a skandynawskim podejściem do aranżancji przestrzeni i określania tego, co w niej ważne. Oto przykłady. Od czasu kiedy rozpoczęłam prowadzenie bloga i udostępniłam zdjęcia swojego domu, regularnie dostaję pytania o szerokość fug, wysokość listew przypodłogowych, szerokość szprosów w oknach, grubość desek podłogowych, długość wanny etc. Takie rzeczy wydają się dla nas, Polaków, ważne. Skupiamy się przede wszystkim na wyposażeniu łazienki – inwestując w nią często połowę budżetu na wykończenie domu – albo na urządzeniu kuchni ze szczególnym uwzględnieniem AGD i blatów.
link
Po miesiącu w Skandynawii mam wrażenie, że takie kwestie nie są dla większości Szwedów i Norwegów w ogóle ważne. Wszystkie łazienki, jakie widziałam, były – jak na standardy polskich magazynów wnętrzarskich – najwyżej przeciętne. Krany od Starcka nikogo nie interesują, w szwedzkich i norweskich czasopismach nie znalazłam przeglądu wypasionych deszczownic, płytki po kilkaset złotych za metr kwadratowy też chyba nie mają tam wzięcia. Nie chcę generalizować, bo na pewno są wyjątki, ale takie odniosłam wrażenie.
Nikt tam też nie przejmuje się tym, że glazura może odpryskiwać, blaty mogą się wyszczerbić, a drewno – główny budulec i materiał wykończeniowy wnętrz – może się wypaczyć. Wręcz przeciwnie – im bardziej coś jest zużyte, tym fajniej. Oznacza to, że wnętrze jest zamieszkane, używane i wykorzystywane. Wydaje mi się, że nasze ukochane łazienki to dla Skandynawów miejsce użytkowe, dlatego powinno być przede wszystkim funkcjonalne i łatwe w utrzymaniu (bo czystość jest tam hiperważna), a nie przeładowane detalami, które kosztują majątek, a po paru latach i tak nadają się do wymiany.
Kuchnia jest ważna, owszem, ale istotne jest to, aby służyła wygodnemu przygotowywaniu posiłków i zachęcała domowników do wspólnego spędzania czasu. To, czy piekarnik ma pięć poziomów i funkcję gotowania na parze wydaje się sprawą drugorzędną. Cenne jest natomiast rękodzieło, szczególnie tkaniny. W księgarni w Trondheim trafiłam na cały regał książek o szydełkowaniu, wyszywaniu, robieniu na drutach, a także odnawianiu starych przedmiotów, renowacji mebli i tak dalej. Ręcznie zrobione jest cenniejsze od fabrycznego. O tym, że naturalne wygrywa ze sztucznym, chyba nie muszę mówić. Len, bawełna, wełniane pledy – to ma w Skandynawii wzięcie.
Podsumowując, skandynawskie wnętrza – doświadczane na żywo – wydają mi się po prostu dla ludzi. Nikt tam nikogo nie zmusza do zdjemowania butów od progu, aby nie porysować podłogi (a takie żądanie usłyszałam kiedyś w nowo wybudowanym domu znajomych). W łazience może nie ma luksusów, ale nikogo przynajmniej nie boli serce, że po paru latach supermodne płytki za koszmarne pieniądze stają się obciachowe i nadają się do skucia. Kuchnia jest do gotowania, a nie podziwiania sprzętów i napawania się blatami z corianu. Drewno ma prawo się zniszczyć, bo taka jego natura. Widmo cyklinowania do żywego i lakierowania podłogi co pięć lat wydaje się tam nie istnieć.
Wszystkie wrażenia ze Skandynawii kataloguję głęboko w pamięci, aby nie umknęły mi, gdybym w przyszłości wpadnę na pomysł remontu albo urządzania nowego domu. Skandynawski luz w podejściu to balsam dla duszy zestresowanej perfekcjonistki.
A w ramach retrospekcji przykład szwedzkiego domu, w którym rządzą światło, wygoda i naturalność.
Dodaj komentarz